Ale ten nasz świat jest fałszywy! Ja też… Aż ciężko w to uwierzyć, a jeszcze ciężej obnażyć. Ja na przykład się boję. Chcę być miły, fajny, a to co mi chodzi po głowie, ani miłe ani fajne nie jest. Musiałbym wtedy zadać pytanie tak wielu osobom (sobie) – skąd ta bezinteresowna zawiść i ucieczka od wszystkiego co związane z wiarą? I jestem przekonany, że spotkałbym się z zażenowaniem, bo na to pytanie odpowiedź jest nieprzyjemna dla odpowiadającego.
Ukrywana niechęć do Kościoła wychodzi na każdym kroku, ot choćby w przypadku wyboru Franciszka na papieża. W bardzo dobrym tekście Michela Murgia opisuje jak wybór papieża z Argentyny zaskoczył dziennikarzy. Po kilku chwilach szoku rzucili się na myszki by wyklikać coś o Bergoglio no i jedyne co godnego ich zdaniem uwagi udało im się znaleźć, to sprawa zachowania podczas junty wojskowej w Argentynie w latach 70tych. Oddam na chwilę głos autorce:
„Mimo iż nikt nie myślał o tej kandydaturze jeszcze chwilę wcześniej, to Bergoglio nie zdążył się nawet pojawić na balkonie, a sieć już wypluwała z siebie komentarze twórców opinii publicznej, którzy po trzech kliknięciach w Google byli gotowi o oskarżenie go o współpracę z dyktaturą argentyńskich pułkowników. >> Kto wie << – skomentował gorzko pisarz Emanuele Tonon – >> może pięknie by było poczekać choćby dziesięć minut przed odpaleniem silników maszyny wyrzucającej błoto. Tylko dziesięć minut, mówię. Później, być może, będzie działać i sto lat, ale dziesięciu minut, jeden raz, nie odmawia się nikomu << „
I w wszelkich wywiadach, rozmowach powtarza się ton – ja nic nie mam przeciwko papieżowi, ale…. owo tragiczne „ale…” A z drugiej strony rośnie poczucie oblężonej twierdzy. Dialog skończony.
Dlaczego poruszam ten temat? Nie zrobiłbym tego, gdyby nie dzisiejsza Ewangelia (J 5, 31-47), a w szczególności dwa zdania „Przyszedłem w imieniu Ojca mego, a nie przyjęliście Mnie. Gdyby jednak przybył kto inny we własnym imieniu, to byście go przyjęli.”. Uderzyła mnie aktualność tego tekstu. Ciągle szukamy nowych bożków, zbawicieli, a odrzucamy tego, który od dwóch tysięcy lat przychodzi do nas z obietnicą szczęścia. W niezrozumiały sposób odrzucamy, nie chcemy zrozumieć tego, że Dobra Nowina nie jest więzieniem, albo karcerem naszej wolności, wręcz przeciwnie – Dobra Nowina wymaga tylko tego, byśmy odrzucili fałsz i z pokorą przyjęli Prawdę. Chrystus nie głosił tego, że trzeba być doskonałymi, On mówił – uwierzcie mi, a JA już się zatroszczę o to byście byli doskonali. Tylko, że On nie może działać, jeśli nie chcemy zgodzić się z faktami, jeśli ciągle szukamy nowych recept na szczęście wierząc każdemu, kto obieca nam to co chcielibyśmy usłyszeć.
Dlaczego z taką radością świat przyjmuje wszelkie potknięcia duchownych i nie chce słuchać Ewangelii, która jest niezmiennie głoszona od dwóch tysięcy lat, a pada na kolana w zachwycie przed byle błaznem, który nieznany nikomu nagle wyskakuje z nowymi pomysłami na życie, na etykę? Skąd ta idiotyczna wiara w skuteczność tych bożków popkultury, kiedy co rusz widać, jak są zagubieni. Świat obraca się wokół zasady – wszystko przyjmiemy, byle to nie był Kościół.
No więc jak to jest? Naprawdę trzeba oskarżać nowo wybranego papieża o zbrodnie na swoich współbratach, bo w internecie tak napisali? Czy nie można pozwolić na wyjaśnienie tej sprawy na spokojnie? Czy rzeczywiście tak trzeba pomstować i ałłakać na wieść o księdzu, który zrobił coś złego a jednocześnie mieć pełną znieczulicę na zło, które widzimy wokół siebie, w pracy, w domu?
Jeśli czytasz ten wpis i uważasz się za chrześcijanina, to nie czuj się bezpieczny – zadaj sobie kilka pytań – czy nie jest tak, że każdy artykuł, w którym prowadzi się argumentację na rzecz poluzowania obyczajowości, przyciąga cię jak magnez? Czy nie cieszą cię w duchu potknięcia duchownych, albo osób, które uważane są za „przykładnych katolików”? Czy używasz rozumu i starasz się w sposób zrównoważony brać udział w dyskusjach o wierze, społeczeństwie? A może w drugą stronę – uważasz każdą krytykę Kościoła, nawet wyważoną i kulturalną za największe zło i ziejesz nienawiścią do tych co się z tobą nie zgadzają? Kiedy ostatnio powiedziałeś coś dobrego o papieżu?
A jeśli akurat pada na ten tekst wzrok antyklerykalny, to zapraszam do zmierzenia się z takimi pytaniami – czy naprawdę wartości etyczne głoszone w Dekalogu są ci obce? Czy próbowałeś choć raz popracować nad relacją Ty i Bóg, a nie ty i proboszcz? Czy byłbyś w stanie uwierzyć Bogu, że w tym małym głupawym opłateczku, kryje się On i jeśli rzucisz się w przepaść to On sprawi, że będziesz latał? Czy twoja krytyka Kościoła jest racjonalna? Czy rzeczy, które Kościołowi zarzucasz są współmierne do liczby wiernych i kapłanów?
Czy nie lepiej byłoby nam wszystkim w cieple wspólnego domu, w blasku wzajemnej tolerancji, śmiejąc się z własnych niedociągnięć i błędów i pozwalając Bożym Aniołom doczepiać nam skrzydła zamiast oganiać się od nich jak od much?