Zmartwychwstanie odmienia

W te Święta naprawdę chodzi za mną zmartwychwstanie. Czuję je w kościach. Jest realne. Pisma do mnie mówią: Izajasz, Baruch, Ezechiel. Psalmy za mnie mówią.

Czekam, aż Jezus złapie mnie za rękę i wytarga zza grobu. Nie zawsze jestem chętny by z tego grobu wyjść. Między grobem a ogrodem jest kawałek cmentarza, który trzeba posprzątać.

Zmartwychwstanie zaczyna żyć, odmienia się:

L. poj.

Kto? Co? Zmartywchwstanie

Kogo? Czego? Zmartwychstania

Komu? Czemu? Pobitemu, umarłemu

Kogo? Co? Mnie

Z kim? Z czym? z Jezusem

O kim? O czym? o życiu

O! o mój Boże! nie mogę uwierzyć!

L. mn.

Ty

Ciągłych zmartwychwstań

Niech się rozlewają także w Tobie

Nas

ze mną

o relacji

O, ty też?!


Zmartwychstalibyśmy, co?

Zmartwychwstańmy!

Zmartwychwstajemy

Dlaczego to nie o sukces chodzi?

Liść… przylecial do mnie liść. Pojedynczy liść wyniesiony na wysokość 80 metrów. Unosił się delikatnie i zatrzymał przede mną. 

Od razu pojawiła się myśl – „Chcę Ci pokazać, że to Ja podnoszę to co tak małe i delikatne tak wysoko, moim oddechem!”. Zamarłem w zachwycie wpatrując się w liścia balansującego przed moimi oczyma…

„Ale jeśli tylko zabierzesz swój oddech, to runę w dół! Zabiję się!!” – po dwóch sekundach doszła do głosu moja natura wskazując, gdzie leży problem – ciągle tylko czekam, z przerażeniem, aż On odejmie ode mnie swoją uwagę.

Liść, jakby w odpowiedzi, powoli i delikatnie zaczął opadać w dół… bezpiecznie…

Bóg jest Panem mojego życia – to jest fakt, niezależny od tego co mi się wydaje. Jeśli Mu się oddamy to On daje „ludzki sukces”, albo nie… To On decyduje. On wie.

W kazaniu przed ingresem bp. Rysia, abp. Krajewski opowiadał o swoich rozmowach z Papieżem Franciszkiem. Człowiekiem, który został postawiony wysoko, przypomniało mi to o tym, że brak lub obecność „sukcesu” NIE JEST istotna. To Bóg stawia nas na jakimś miejscu, bądź nas z tego miejsca zabiera. On jest tym, który dba o przyszłość, o przeszłość. My mamy Tu i Teraz. Gdziekolwiek zostaniemy postawieni, tam powinniśmy głosić Ewangelie poprzez miłość, poprzez bycie z bliźnimi, poprzez dobre czyny, poprzez dobre myśli.

On zadba o drogę, a my możemy pokazać na niej Jego miłość, dobroć.

Tylko dlaczego ja się tak boję, dlaczego wiecznie „nie potrafie”, dlaczego ciągle oceniam się na podstawie tego, czy pędzę do „sukcesu”, zaniedbując te małe rzeczy, które są wielkie w Twoich oczach? Które dają Shalom i Radość.

Wolność zmartwychwstania – Wigilia Paschalna

A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem» – powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę»(…) Rdz 22, 1-19

Zawsze gdy czytałam ten fragment czułam oburzenie na Boga. Nie w takiego Boga chciałam wierzyć. Jaki dobry Bóg wymaga od człowieka śmierci jego dziecka? Wyczekanego, jedynego… zabić dla posłuszeństwa. Co to za Bóg, który chce śmierci…?

abrahamisaac

Dzisiaj wiem, że to nie o Izaaka Bogu chodziło. Bóg chciał sprawdzić, czy Abraham jest wolny, czy stawia Boga na pierwszym miejscu, czy jest coś ważniejszego niż Bóg. Tu nie chodzi tylko o posłuszeństwo. Można robić to czego Bóg od nas chce ale z wielkim smutkiem, żalem, czasem wściekłością, bo wcale nam się to nie podoba. Ale żeby służyć Bogu z radością trzeba być wolnym. Wolnym od wszystkiego co mamy i kim jesteśmy. Bóg chciał wolności Abrahama. Dziś też chce od nas nie ofiary ale wolności.

Czasem będzie taki moment w życiu kiedy Bóg poprosi i o twojego Izaaka. Bóg poprosi cię, żebyś zabił to co jest dla ciebie bardzo ważne. Może twój czas, którego tak pilnujesz, żeby się nie marnował a czytanie Pisma Św. to takie marnowanie czasu; może twoją pozycję wśród ludzi, a przecież przyznając się do Boga się ośmieszysz się; może twój perfekcjonizm, który nie pozwala ci uwierzyć, że Bóg cię kocha szczególnie wtedy kiedy daleki jesteś od perfekcji. Może chce twoich talentów, żebyś zaśpiewał psalm na Mszy. Bóg chce żebyś to zabił dla Boga. Wtedy On się pojawi jak baranek i ofiaruje ci tysiąc razy więcej niż to co będzie leżeć na ołtarzu. Gdy Abraham oddał swojego syna Bóg nie tylko mu go nie odebrał, ale obiecał potomstwo liczniejsze niż gwiazdy. Bóg nigdy nie zabiera, on zawsze daje więcej. Bóg chce żebyś się uwolnił od wszystkiego co nie pozwala ci być w pełni szczęśliwym. Bóg chce żebyś zabił wszystko co ci Go przysłania. A w to miejsce ofiaruje ci więcej niż jesteś wstanie sobie wyobrazić.

Skąd ta pewność?

Bóg oszczędził Abrahamowi syna, a swojego oddał na śmierć. Bo On taki jest. Bóg nie chce naszej ofiary, bo Jezus złożył się w ofierze. Bóg dał nam wszystko żebyśmy my nie musieli mu nic oddawać. On chce naszej wolności od wszystkiego co nas tłamsi, przygniata, przeraża – bo jeśli coś kochasz za bardzo najbardziej boisz się to stracić. Jeśli to zabijesz – Bóg to wskrzesi. Nie bój się złożyć na ołtarzu tego, o co cię Bóg poprosi. On wie więcej, On wie do czego cię powołał i czego nie potrzebujesz, a co będzie ci potrzebne. On cię uwolni byś był silniejszy.

AB

Boża ofiara, Boże przebaczenie, Boże odkupienie

Od dawien dawna zastanawiałem się nad tym dlaczego Jezus za nas umarł. I nie chodzi mi tu o pytanie – dlaczego Bóg chciał zbawić itd. Chodzi mi o pytanie – komu ofiarowana miałaby być ta ofiara? Czy nie dało się nas zbawić inaczej?

Nigdzie nie znalazłem pełnej odpowiedzi na to pytanie, co najwyżej szczątki. To chyba jedno z takich pytań, z którymi boją się mierzyć współcześni teolodzy, duchowni. Trzeba przyznać, że to pytanie „jeż”. Nie bardzo wiadomo jak się do niego zabrać.

Moje własne rozważania na ten temat doprowadziły mnie do intuicji, że po pierwsze jest to Boża tajemnica (niezbyt to odkrywcze, ani dające wgląd w odpowiedź, ale to konieczny punkt wyjścia), po drugie, że Bóg wybrał najlepszy z możliwych sposobów (to znów podejście raczej z wiary niż z rozumu). Po trzecie wreszcie – imię Szatana to Oskarżyciel – on nieustannie próbuje Bogu pokazać jak jesteśmy marni, niegodni litości, niegodni Jego uwagi, Bóg natomiast jest Bogiem mądrym, on wie jaka jest prawda o nas, on wie, że jesteśmy marni, grzeszni, brudni i jesteśmy z tym w stanie zrobić mniej więcej tyle, co dziecko wysmarowane błotem po raczkowaniu w kałuży ze swoim wyglądem… Bóg każe zamilknąć wszelkim oskarżycielom, nie udając jednocześnie, że nie ma w nas grzechu, jest Bogiem mądrym, powtarzam, nie naiwnym. Dlatego Jezus jest ofiarą, która bierze na siebie nasze grzechy, staje się naszym grzechem i już żaden oskarżyciel nie ma prawa nas o nic oskarżyć, zostaliśmy umyci, jak wspomniane wyżej dziecko. Bóg chce powstrzymywać swojego miłosierdzia, woli je od rzetelnej sprawiedliwości!

Takie też wytłumaczenie odnalazłem w konferencji biskupa Rysia z Przystanku Woodstock 2015. Polecam wysłuchanie historii Kaina i Abla, mniej więcej od 5 minuty, przynajmniej do połowy nagrania.

Niektóre rzeczy po prostu się dzieją…

466010
Emilio Previtali: https://www.facebook.com/emilio.previtali/posts/10153049515266726
Obudziłem się dziś rano i przypomniał mi się sen, który właśnie miałem. Był to bardzo piękny sen, podczas gdy zwykle śnię w zły sposób. W śnie był bambi, mała piękna sarenka, która biegała po płaskiej, zielonej łące, podbiegała do mnie i opierała swoje sztywne i pokraczne raciczki na mojej piersi i lizała mnie po twarzy. Ja starałem się bronić, chronić, śmiałem się, a bambi nie przestawał mnie lizać. Byłem bezbronny w obliczu tak wielkiego szczęścia. Pomyślałem, że to mniej więcej to, co robi mój pies za każdym razem, gdy widzi jak wracam do domu, bardzo okazuje swoją radość i stara się polizać mnie stając na tylnych łapach, może z tego właśnie powodu śniłem dziś o bambi, z powodu mojego psa, który jest psem radosnym. Wstałem z łóżka i poszedłem sprawdzić gdzie jest – to psina płci żeńskiej – leżała w swoim koszyku, zwinięta w kulkę przy kominku i spała. Wyczuła, że nadchodzę i podniosła głowę spoglądając na mnie, ja przyklęknąłem i zbliżyłem się by ją pogłaskać, a ona patrzyła na mnie skonfudowana, jakby mówiąc: czego, kurka, chcesz o tej porze? Było przed siódmą. Patrzyłem tak na nią przez kilka sekund, ze swoją głową bliską jej głowy i wsłuchiwałem się w delikatny odgłos jej oddechu, który wchodził do i wychodził z jej nozdrzy. Leżała tak z głową obróconą w bok i patrzyła czekając aż coś się wydarzy, a widząc, że nie dzieje się nic, klęczałem tam przed nią w majtkach i koszulce nie robiąc nic, ona poczyniła dodatkowy wysiłek, obróciła głowę jeszcze trochę ku mnie i polizała mnie delikatnie w czubeczek nosa. Jeden jedyny raz, bardzo szybko i precyzyjnie. Potem wróciła do poprzedniej wygodnej pozycji, moszcząc jak zwykle swój pysk na przednich łapach.
Wstałem i poszedłem do kuchni, spojrzałem przez okno i zobaczyłem, że pada śnieg. Nie jakoś mocno, ale padał, wszystko było białe. Pomyślałem, że od małego byłem przekonany, że nie będę miał nigdy swojej rodziny, dzieci, domu, w którym będę mieszkał, normalnej pracy (prawdę mówiąc tej nie mam nadal), psa. Od dziecka nie chciałem mnóstwa rzeczy, a gdy urosłem, zrozumiałem, że wszystkie te rzeczy przydarzyły się mi tak czy inaczej, tak jak miały ochotę się wydarzyć, tak jak wydarza się śnieg. Śnieg nie przychodzi, śnieg się wydarza. W atmosferze. W powietrzu. Kiedy chce. Śnieg to stan duszy. Jakie szczęście, że wszystkie te rzeczy, których ja nie chciałem w moim życiu, znalazły mnie same, idąc pod prąd moim pragnieniom, bo jeśli czekałyby, że to ja przyjdę i je odnajdę…. ciao.

Zależności

Ten wpis Emilio, jest dla mnie szczególnie znaczący. Jest o obecności, o byciu tu i teraz z osobami, wśród których dane jest nam przebywać. Tak przynajmniej ja go interpretuję. Nie chodzi tu o problem z telefonem jako takim, ale o uwagę, którą czesto kradniemy innym. Jakie wnioski wyciągnąć należy z tego tekstu? Nie jestem pewny, gdy dziś przyjaźnie wychodzą poza granice, w których jesteśmy w stanie się poruszać na codzień. Coraz trudniej spotkać się z kimś tak na prawdę, na żywo, ale czy trudniej, oznacza, że się nie da?
Komunikacja, na którą pozawala nam współczesna technologia jest bardzo uboga – obcina całe spektrum tak ważnych dla rozmawiających ludzi doznań. Niewerbalna komunikacja, która odpowiada za mniej więcej 80% przekazywanej informacji, jest prawie nieobecna, nie do zastąpienia przez emotikony. Bardzo często prowadzi do nieporozumień, zranień, szczególnie gdy komunikujące się strony tracą zaufanie co do swoich dobrych intecji. A może dałoby się odstawić na bok tę sztuczną komunikację i spotykać się, mimo trudności, ograniczeń i kosztów, w rzeczywistym czasie i przestrzeni?
Zapraszam do lektury

http://emilioprevitali.blogspot.it/2014/08/casi-di-dipendenza.html

„Jakiś czas temu, nie pamiętam kiedy, myślę, że około trzy lata temu, napisałem tu, na blogu, i na Facebooku, że mam ochotę zostawić gdzieś telefon komórkowy i więcej z niego nie korzystać. Wywołałem straszną burzę. Niektórzy mówili mi, że to dobry pomysł i sami o tym myśleli, inni natomiast, mówili mi, że to pieprzenie głupot i hipokryzja. Większość osób opowiadała się za tę drugą hipotezą, że to głupoty, hipokryzja. Przekonało mnie to, że w rzeczywistości to musi być świetny pomysł.

W ten sposób rozpocząłem próby, kilka eksperymentów, próbując przekonać się, czy da się żyć i pracować bez smartfona. Tak, by zobaczyć jak to jest. Prawie od początku zacząłem od całkowitego wyeliminowania SMSów, by z nich nie korzystać i nie odpowiadać, nawet za cenę bycia branym za buca lub osobę nieefektywną. Wyrzuciłem wiele aplikacji. Starałem zmusić, się by coraz częściej wyłączać telefon, nawet zostawiać go czasem w domu. W rzeczywistości jednak nie dałem sobie pozwolenia na niekorzystanie z smsów, na niewykorzystywanie tego równoległego, podziemnego kanału komunikacji, który zaprzecza dystansowi, nie potrafiłem nawet odłożyć swojego telefonu, gdy byłem w domu, albo w podróży. I wtedy zrozumiałem pierwszą ważną rzecz, którą musiałem zrozumieć, a mianowicie gdzie miałem do wykonania największą pracę, gdzie powinienem rozpocząć.

Powinienem rozpocząć od siebie.

Powinienem zacząć zmieniać siebie i uporządkować wszystkie sprawy w moim życiu, które mi nie szły i którym – co było oczywiste – nie miałem już odwagi stawić czoła. Telefon, co odkryłem prawie od razu, był tą rzeczą, która pozwalała mi nawigować z dala od tych problemów. Pozwalał mi na mijanie ich szerokim łukiem i jakieś współistnienie. I tak, odnalazłszy też w swoim życiu inne sprawy w takim stanie, że nie pozostawało nic innego, jak zawrócić i rozpocząć od zera, z wysiłkiem zabrałem się do porządkowania rzeczy podstawowych. Powiedzmy, że starałem się, by część problemu – telefon – stał się częścią rozwiązania. Starałem od razu postawić się w sytuacji, w której nie zależę od niczego, szczególnie od telefonu, zmieniając sposób używania go oraz wzorzec bycia używanym przez innych, gdy mnie poszukiwano. Aby tego dokonać zamiast zaufać swojej silnej woli i zdrowemu rozsądkowi – a było jasne, że nie miałem wystarczająco dużo ani jednego, ani drugiego – zacząłem pozbawiać się telefonu i niektórych jego funkcji „fizycznie” przez krótkie okresy czasu.

Na początku była to część najtrudniejsza. Zmienić swoje zwyczaje. Stało się ewidentne, że kwestia „rozwiązania problemu – Emilio” była ważniejsza i bardziej ważka od kwestii „korzystania z telefonu Emilio”. Problem zależności od telefonu był dość skromnej wagi, jeśli mu się dobrze przyjrzeć, ale był metaforą moich trudności i niemożności dokonania zmian. Moja zależność w porównaniu do uzależnień, które widziałem, bądź widzę, dookoła mnie jest śmieszna, prawie niepostrzegalna, lecz nie mniej jednak dla mnie była symptomatyczna. Istniała i przykrywała inne rzeczy, z którymi należało sobie poradzić, inne problemy, których prościej było nie zauważać i nic z nimi nie robić. Proces zmiany wymagał zaangażowania, lub, w zależności od przypadku, odsunięcia niektórych osób, które miałem wokół siebie, niezależnie od ich opinii lub akceptacji mojego wyboru. Oczywiście nie było to proste i nie wszystkim się podobało. Nie wszystkim podobała się zmiana i to, że Emilio, który był kiedyś, a po którego chciałem się udać, by go przyprowadzić i przywrócić na należne mu miejsce, przejął dowodzenie.

Było wiele cierpienia, mojego i innych wokół mnie, przynajmniej na początku, ale pojawiło się też wiele porządku, przywróciłem właściwe miary i wraz z upływem czasu wszystko stało się prostsze. Ludzie, którym podobał się jedynie pewien typ Emilio, dla których nie było konieczne dbać o dobro drugiego, gdy dbano o ich dobro, zniknęli. Innych wyeliminowałem sam. Jeszcze inni po prostu pozostali w zawieszeniu, nadal starają się zrozumieć, nie rozumieją i prawdopodobnie czekają na jakieś wyjaśnienie ode mnie i to jest powód, dla którego siedzę tu teraz i piszę co piszę. Aby się wytłumaczyć, jeśli ktoś ma jeszcze ochotę wiedzieć. To też powód, dla którego pisałem tak dużo tutaj i na FB w ostatnich trzech latach. Aby zrozumieć i pozwolić siebie zrozumieć. Odkryłem, że jestem jednym z tych, którzy piszą, aby zrozumieć co myślą. Nie wszyscy bynajmniej piszą z tych samych powodów. Pisałem tak wiele i rzeczy tak długie – jak sądzę – by śledzić swoją drogę, by czuć, że jestem w podróży, w trakcie zmian, by porządkować, był to swego rodzaju dziennik, w których zapisywałem myśli i rzeczy, które, gdy starałem się je zmienić, nieoczekiwanie zmieniały się same i wypływały na powierzchnię.

Próbowałem pośród różnych prób przez jakiś czas nosić ze sobą telefon, by korzystać z niego „jedynie w przypadku istotnej potrzeby”, ale w rzeczywistości, muszę to przyznać, tak to nie działa. Jeśli sądzicie, że macie problem podobny do mojego, nie próbujcie tego sposobu, nie zadziała. To najgorszy sposób z możliwych. Zrozumiałem, że prawdziwą „potrzebą” osób, które są zależne od telefonu jest wykorzystanie go do łudzenia innych, wykluczenia niektórych lub do omijania problemów, robienia uników i rozbijania ich na mniejsze kawałki, w taki sposób by czyniły mniej szkody i były prostsze do przeskoczenia, to przebiegły sposób na nierozwiązywanie ich, problemów.

Jak dobrze policzyć, to częściej dzwonimy do kogoś by coś przełożyć, by się poobijać, by zmienić plany i by w sumie raczej „nie być”, niż „być”. Jeśli chcesz się z kimś spotkać wystarczy, że pójdziesz do jego domu, by go odwiedzić i zadzwonisz do jego drzwi, że z nim porozmawiasz i przede wszystkim go wysłuchasz. Jeśli zechcesz to sposób na bycie lub wejście w kontakt, w harmonię z kimś, znajdziesz zawsze, jeżeli tak nie jest, to znaczy, że ten ktoś nie jest ważny. Że tak naprawdę cię nie interesuje. SMS nie jest z pewnością tym, co scementuje i sprawi, że się rozwinie przyjaźń lub partnerstwo w pracy. Kto cię kocha, potrzebuje cię. Potrzebuje byś był. A jeśli ciebie nie ma, poszukuje cię.

Telefon komórkowy często służy, aby być, bez wysiłku bycia obecnym.

Telefon, to kolejna rzecz, której – możnaby pomyśleć – można użyć, jeśli zajdzie taka konieczność.  Jeśli trzeba. Jeśli nie można tego rozwiązać w inny sposób. Bzdura! Telefon nie zaspokaja potrzeb, ale prawie zawsze generuje nowe drogi ucieczki, alternatywy. Używamy prawie zawsze telefonu, aby sprawić, by nasza nieobecność wydawała się bardziej elegancka, łatwiejsza do wybaczenia, bardziej efektywna, a nasze lenistwo, nasz brak zapału by był mniej żałosny i smutny. Używamy go jako znieczulenia, by nie przyznawać się przed sobą do apatii i braku skupienia, do nieobecności duchem w każdej chwili dnia. Jasne, nie ze wszystkimi jest tak. Nie zawsze, na całe szczęście.

Dla mnie jednak chwilami telefon stawał się wymówką lub odnosiłem wrażenie, że powoli nią się staje. Alibi dla niebycia. Jestem pewny, że i wy będziecie w większości skłonni przyjąć, że to co mówię może być prawdą o mnie i że dzieje się to także wokół was – jesteście o tym przekonani. Ciągle jesteście świadkami czegoś podobnego, ale wewnątrz powtarzacie sobie, że z wami jest inaczej. Dokładnie tak, jak powtarzałem sobie ja. Że to nie tak. Życzę wam, by tak było ale nie czujcie się zbyt pewni. Jesteście pewni, nie wszyscy, ale prawdopodobnie w większości – dokładnie jak przedstawiałem to sobie ja – że nie jesteście zależni telefonu, że moglibyście dać sobie bez niego spokojnie radę, kiedy tylko zechcecie, ale gwarantuję wam, że w każdym przypadku, nie zależnie od tego, czy zależycie od telefonu jak zależałem od niego ja, czy też nie, waszą odpowiedzią to będzie po prostu: „To nie mój przypadek, ja nie jestem zależny od telefonu”. Każde natomiast uzależnienie, jako pierwszą reakcję, gdy ktoś przedstawia ci na nie dowody, wywołuje zaprzeczenie. Często z agresją. Opryskliwością. Patrzcie dobrze na komentarze, które pojawią się w odpowiedzi na ten post, zobaczycie ilu ludzi się zdenerwuje. Podsumowując, jeśli mogę coś zaproponować, zróbcie jakiś eksperyment sami dla siebie. Wrzesień to miesiąc dobrych postanowień, a jest już za rogiem. Jakąś próbę, tak by zobaczyć jak będzie, podejmijcie. Mi się przydała. Przetestujcie się, wyniki będą zaskakujące.

Spędziłem prawie trzy lata próbując sprawić bym nie potrzebował telefonu komórkowego i wszystko tego co jest z nim związane, myślę że już sobie radzę. Trzeba się wysilić by znaleźć alternatywę, jeśli pomyśli się dobrze, to zawsze jakaś jest, zwykle mniej wygodna. Nauczyłem się doceniać tę niewygodę, tę konieczność ponoszenia większego wysiłku, albo traktować wyrzeczenie się czegoś jako wartość, nie ciężar. Nie jest to moje wyrzeczenie, to mój wybór.

Kończę odpowiadając na główny zarzut tych, którzy zwykle są za pomysłem odstawienia telefonu, ale tylko w teorii, który brzmi: „No tak, ale jak sobie poradzę z pracą?”. Praca to ostatni bastion, za którym próbujemy ukryć naszą niezdolność do bycia niezależnym od czegoś. Praca. W imię pracy można usprawiedliwić wszystko, lub prawie wszystko, także małżeństwo, albo rodzinę, która się rozpada, nie wspominając o korzystaniu ze smartfona. Smartfona, z którym już prawie pracujemy, zabawiamy się, w którym szukamy rozrywki, albo przynajmniej szukamy ucieczki od nudy spędzając z nim większą część naszych przerw i czasu, który nazywamy martwym. Z resztą, taki czas nie istnieje, nie ma „martwego czasu”, to my go wymyśliliśmy, aby nie być zmuszonym do robienia czegoś innego. Zabiliśmy go, ten nasz czas, owym „jest martwy”.

Chciałbym wam powiedzieć, że tak naprawdę bez telefonu komórkowego i internetu pracuje się lepiej, przynajmniej ja pracuję o wiele lepiej. Jestem bardziej skoncentrowany, mam inny obraz ludzi i czasu jaki mi poświęcają, wydaje mi się on teraz czymś cennym, czego nie można zmarnować. Czas jest czymś najcenniejszym co posiadam i nie chcę go marnować. Tak więc, przynajmniej ja, doszedłem do wniosku, że oprócz lepszego samopoczucia, mogę teraz też lepiej pracować. Jest też jeszcze jedna praktyczna sprawa, o której chcę powiedzieć, a później skończę ten wywód. Chcę wam powiedzieć, że zdecydowałem, by nie korzystać już ze smartfona. Przynajmniej przez jakiś czas. Teraz już potrafię. Od teraz telefon będę włączał kilka razy dziennie, aby zadzwonić, albo by sprawdzić, czy ktoś do mnie dzwonił, albo mnie potrzebował. Gdzie i jak mnie znaleźć, jeśli komuś na tym zależy, wiecie. Będę czytał wiadomości i emaile, jeśli do mnie napiszecie – zachęcam, piszcie do mnie – oddzwonię do was, jeśli zobaczę, że mnie szukaliście. Jeśli chodzi o natychmiastowość, z jaką mogę się z kimś skontaktować, albo z jaką ktokolwiek, gdziekolwiek, o jakiejkolwiek porze dnia i nocy, zawsze, może się skontaktować ze mną… cóż, postanowiłem z niej zrezygnować.

Mam nadzieję, że na zawsze.”

Auto della liberta’

Zdarza się, że uprzyjemniam sobie czas tłumacząc  opowiastki Emilo Previtaliego.  Ten włoski bajarz, wspinacz, narciarz, mówi w charakterystycznym dla siebie stylu o walce o wolność w relacjach z samym sobą i otoczeniu, o wadze uświadamiania młodych o tym, by brali życie w swoje ręce i podejmowali decyzje, a nie jedynie dryfowali gdzie ich poniosą tłumy.
Emilio nie gościł jeszcze tu w Dopowiedzianych, zwykle pisze o górach i jego miejsce jest gdzie indziej, np. na blogu Góry Książek. Zapraszam jednak, do opowieści o tym, jak wiele auta, które posiadał mówiły o nim, jego życiu i dążeniu do spełnienia jego marzeń.
„Posiadałem kolejno, poczynając od połowy lat 80-tych: białego Fiata 500, z którego zostały wyjęte tylne siedzenia, by zrobić więcej miejsca. Forda Transita, szary furgon, w którym spanie to była bajeczka. Luksus. Później został sprzedany, z powodu przerwy na służbę wojskową. Następny był rodzinny 2CV, taki jakim jeżdżą sprzedawcy pieczywa, był bardzo nieszczelny, ale z dobrym śpiworem spało się w nim wszędzie świetnie, nawet w zimie, wyprawa gdzieś dalej była bardzo skomplikowana, ale była to prawdziwa przygoda, fantastyczna, no i podobał się dziewczynom, dodawał mi uroku bohemy.
Później przyszedł Volvo Polar D6 ciężarowy, można było w nim spać i podróżować nim setki kilometrów non-stop, co było naprawdę fajne. Kolejny był Volvo Polar, benzyna, w końcu wyposażyłem go w gaz, bo palił jak smok, no ale z powodu butli z gazem nie mogłem już spać w środku – spałem w namiocie – ale prawie nic nie wydawałem, więc auto było idealne. No i był przepiękny, może najpiękniejszy ze wszystkich. Czerwony.
Ford Focus Ghia rodzinny, niebieski metalizowany, ok. Mój pierwszy nowy samochód. Starałem się przeciwstawiać upadkowi, który już się rozpoczął oraz niezadowoleniu, a życie wypełnione pracą, która nie dawała mi satysfakcji próbowało mnie nagradzać typowymi pułapkami, w które wpadamy my – niedojrzali mężczyźni: gadżetami, poklaskiem i szukaniem spełnienia w sensie posiadania. Później chwilowa poprawa, po wypadku na snowboardzie, część pieniędzy z wypłaconego ubezpieczenia przeznaczyłem na Lancię Z starego typu (choć nową). Przy zakupie u dilera wyrwało mi się „świetnie będzie się w nim spać”, sprzedawca spojrzał na mnie krzywo. Fiat Ulisse niebieski, ładny, przestronny, ale zawsze coraz bardziej samochód osobowy, a mniej furgon, cofałem się, nie posuwałem się do przodu. W rzeczy samej, nie potrafiłem już ogarnąć ze swojego życia. Następnie wreszcie niebieski VW Transporter, początek odmiany. Przyszło mi go szybko sprzedać, ale skończył u przyjaciela, teraz od kilku lat inny VW Transporter, brązowy metalik, piękny i wreszcie czuję, że uszyty na moją miarę, mam ochotę trzymać go przynajmniej przez kolejne dziesięć lat, albo piętnaście. Dwadzieścia. Aż umrę. Na zawsze. Chcę by przyjął moją formę, a by te wszystkie małe, nie dające się uniknąć zadrapania na karoserii opowiadały moją historię. Już od jakiegoś czasu śpię w nim w środku i chcę to robić coraz częściej, tak jak to robiłem kiedyś. W końcu mogę pojechać znów na narty albo na rower i mieć wszystkie swoje rzeczy na wyciągnięcie ręki, być wszędzie w domu.
Być wszędzie i nigdzie. Wolny.
Tak rozpoczęło się moje marzenie o byciu wspinaczem na pełen etat, narciarskim freakiem, włóczęgą, zawsze w ruchu. I tak je dalej realizuję wyciągnięty we wnętrzu vana albo samochodu rodzinnego, może coraz częściej ze swoimi dziećmi. Prędzej, czy później przyjdzie mi oddać im mój furgon, żeby jeździli na swoje przygody. Przynajmniej taką mam nadzieję, mam nadzieję, że będą mieli na to ochotę.
Oczywiście, walka jest tu ciężka, niezwykle trudna. To walka przeciw systemowi, przeciwko ujednoliceniu, przeciwko zubożeniu, przeciwko władzy narzuconej z góry, przeciwko panującym modom, ta sama walka jaką stoczyłem na poziomie indywidualnym w czasach Forda Focus Ghia. Teraz to jest wolna na całą planetę, światowa. Teraz, gdy stałem się ojcem, to wojna totalna, na każdym poziomie, jest potrzebna moim dzieciom, młodzieży, tym wszystkim, którzy zbyt często kończą zakopując swój entuzjazm w poszukiwaniu wygody typowej dla starych, nie dla młodych.
Gdy odprowadzałem swojego syna Daniele na wyjazd na obóz freestylowy w Les2Alpes, jako jedyny nie miał walizki na kółkach, walizki na kółkach to coś dla starych ludzi. Nienawidzę walizek na kółkach (już o to mówiłem). Wszystkie te walizki kręcące się dookoła nas, jedna za drugą, wprowadzały mnie w zły nastrój. Nie mieściły się w bagażniku Mercedesa Vito, którym mieli jechać. Jednak w pewnym momencie, kiedy wszyscy starali się je załadować i przeładować, mój syn ze swoją miękką i mieszczącą się wszędzie torbą, w momencie, gdy staliśmy tam tak bezczelnie i bezczynnie patrząc jak inni się męczą, spojrzał mi w oczy i roześmialiśmy się. Powiedział mi spojrzeniem: miałeś rację. W domu walczyłem, by zabrał mało rzeczy i zapakował do miękkiej torby tylko rzeczy najważniejsze. Walczyłem też po kryjomu ze sobą, by do niego nie zadzwonić, rzeczywiście, oprócz wysłania kilku wiadomości nie zadzwonił ani razu do domu i do nas.
Może jest jeszcze trochę nadziei. „

Wszystko będzie dobrze

Boże Narodzenie 2013

Nastolatki często bardzo się martwią sprawami, które dorosłym wydają się błahe. Dorośli wiedzą, że trądzik minie, po pierwszej miłości pojawi się druga, a pryszcz nie jest końcem świata. Niestety, niewielu dorosłych potrafi spojrzeć na siebie jak na dzieci.

Tak więc, uwaga! Przyszedł na świat Zbawiciel, Jezus. Jego narodzenie oznacza ni mniej ni więcej, tylko to że… wszystko będzie dobrze!

Już nie musicie martwić się o sprawy ziemskie, o pieniądze, o zdrowie, nawet o swoje życie. Najważniejsze jest już załatwione – jesteście Synami/Córkami Boga, On na was czeka w Niebie. Ścieżka została posprzątana, wystarczy przestać się kręcić wokół własnego ogona i pójść do Taty. Jezus chciał nas utulić jak dobry rodzic swoje przerażone dziecko, bo on wie, że codzienne problemy przeminą i zostanie radość.

Dziś Boże Narodzenie – usiądźcie i pomyślcie o tym, że nie ma co beczeć, bo Tato czeka z prezentami, a pryszcz nie jest końcem świata.

Miłość to decyzja

http://barefooton45th.com/2012/05/31/thursday-thoughts-love-is-a-verb/

„Miłość to jest też decyzja […] tu chodzi o dotrzymanie tej wierności bez względu na to czy ja będę cokolwiek czuł czy nie” nie potrafiłabym lepiej opisać miłości. Jedno zdanie, które mówi właściwie wszystko. Miłość to wierność, a tę najtrudniej utrzymać, gdy z pozoru nic się nie dzieje. Trudna jest miłość do mężczyzny czy do kobiety, gdy codzienność taka codzienna, trudna jest miłość do przyjaciela, kiedy każdego dnia rozmowy na ten sam temat, trudna jest miłość do rodziców, gdy znowu te same nieporozumienia i trudna jest miłość do Boga kiedy nie dzieją się żadne cuda…  po prostu wtedy nic się nie czuje. Nie ma wielkich uniesień, oświecenia prawdą, znowu te same grzechy i modlitwa o to samo, co znowu się nie spełnia. I wtedy nic się nie czuje.

Ale wierność to decyzja, że zostaję, tam gdzie jestem, niezależnie od tego czy czuję coś czy nie czuję nic to zostaję. Tacy jesteśmy, że szybko się przyzwyczajamy i ta sama rzecz, i to samo uczucie nie cieszy nas długo. I wciąż czujemy głód. I ja z tym głodem zostaję, przy Bogu i przy ludziach. Myślę, że warto w takich momentach modlić się nieustannie, iść na Mszę nawet z myślą, że to tylko kolejna zwykła Msza, iść do spowiedzi nawet jeśli nie będziemy czuć wielkiego oczyszczenia, i przeprowadzić kolejne rozmowy na ten sam temat, spotkać się ze starymi przyjaciółmi, znów powiedzieć kolejne dzień dobry tej samej osobie rano.

W takich chwilach zawsze powtarzam sobie słowa księdza Twardowskiego „Szczęście to nie tylko to co Bóg daje, ale też to czego nie odbiera”, a Bóg na pewno nigdy nie odbierze nam swojej Miłości, więc warto być Mu wiernym nawet jeśli to będą te chwile, w których nic się nie czuje.

AB

Zasłona (środa, I tydzień adwentu)

Iz 25, 7: Zedrze On na tej górze zasłonę, 
zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, 
i całun, który okrywał wszystkie narody;

„Mam na twarzy zasłonę!” – ogarnęło mnie wielkie zdziwienie, gdy usłyszałem powyższy wers. Zdziwienie, nie tyle z faktu, iż zasłona ta istnieje, co z powodu tego, że do tej pory mi to umykało.
Rozejrzałem się po kaplicy – tyle osób przyszło na poranne roraty. Mali, pokurczeni, zgarbieni, piękni, młodzi, dumni, złośliwi, nawiedzeni, zahukani, rozsądni – a wszyscy z zasłonami na twarzach, po omacku próbując nawigować w świecie, co chwila rozbijając sobie nosy i pomstując jedni na drugich. Czasem potrafiąc wręcz zranić, zabić, bo nie widzimy, że… nie widzimy! Zasłona! To dlatego nie potrafię dostrzec miłości u mojej mamy tak lękowo się nami opiekującej, to dlatego denerwuje mnie ten polityk, co się wymądrza w telewizji. To dlatego wydaje mi się, że istnieją brzydcy ludzie! Bo wszystko skrywa zasłona! Nie potrafię dojrzeć szczerych, rozgrzanych serc odbijających Boski majestat, nie potrafię spojrzeć na ten świat jakby był tworem najlepszego Boga. Widzę małośćzmęczenie, smutek, frustrację.

Czytam ostatnio fascynującą książkę Davida Kahnemana „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym” opisującą zakamarki ludzkiego myślenia i dowiedziałem się z niej o zasadzie, którą opisać można ową biblijną zasłonę. Nasz umysł za „cały świat” uznaje tylko to, co się mu przed nosem postawi. Zatem, gdy oczy moje przesłania zasłona, nie pozwalająca zobaczyć świata Boskim – takim jakim jest, jedyne co pozostaje, to zacząć patrzeć sercem, by nasz biedny umysł nakarmić.  Ale ujrzenie mimo zasłony, że świat to nie tylko brud i szarość wymaga wiary… niestety….

 Choć wiecie co?…. nie wiem jak was, ale mnie czasem ta zasłona strasznie uwiera, dusze się pod nią. To chyba dowód na jej istnienie.