Zdarza się, że uprzyjemniam sobie czas tłumacząc opowiastki Emilo Previtaliego. Ten włoski bajarz, wspinacz, narciarz, mówi w charakterystycznym dla siebie stylu o walce o wolność w relacjach z samym sobą i otoczeniu, o wadze uświadamiania młodych o tym, by brali życie w swoje ręce i podejmowali decyzje, a nie jedynie dryfowali gdzie ich poniosą tłumy.
Emilio nie gościł jeszcze tu w Dopowiedzianych, zwykle pisze o górach i jego miejsce jest gdzie indziej, np. na blogu
Góry Książek. Zapraszam jednak, do opowieści o tym, jak wiele auta, które posiadał mówiły o nim, jego życiu i dążeniu do spełnienia jego marzeń.
„Posiadałem kolejno, poczynając od połowy lat 80-tych: białego Fiata 500, z którego zostały wyjęte tylne siedzenia, by zrobić więcej miejsca. Forda Transita, szary furgon, w którym spanie to była bajeczka. Luksus. Później został sprzedany, z powodu przerwy na służbę wojskową. Następny był rodzinny 2CV, taki jakim jeżdżą sprzedawcy pieczywa, był bardzo nieszczelny, ale z dobrym śpiworem spało się w nim wszędzie świetnie, nawet w zimie, wyprawa gdzieś dalej była bardzo skomplikowana, ale była to prawdziwa przygoda, fantastyczna, no i podobał się dziewczynom, dodawał mi uroku bohemy.
Później przyszedł Volvo Polar D6 ciężarowy, można było w nim spać i podróżować nim setki kilometrów non-stop, co było naprawdę fajne. Kolejny był Volvo Polar, benzyna, w końcu wyposażyłem go w gaz, bo palił jak smok, no ale z powodu butli z gazem nie mogłem już spać w środku – spałem w namiocie – ale prawie nic nie wydawałem, więc auto było idealne. No i był przepiękny, może najpiękniejszy ze wszystkich. Czerwony.
Ford Focus Ghia rodzinny, niebieski metalizowany, ok. Mój pierwszy nowy samochód. Starałem się przeciwstawiać upadkowi, który już się rozpoczął oraz niezadowoleniu, a życie wypełnione pracą, która nie dawała mi satysfakcji próbowało mnie nagradzać typowymi pułapkami, w które wpadamy my – niedojrzali mężczyźni: gadżetami, poklaskiem i szukaniem spełnienia w sensie posiadania. Później chwilowa poprawa, po wypadku na snowboardzie, część pieniędzy z wypłaconego ubezpieczenia przeznaczyłem na Lancię Z starego typu (choć nową). Przy zakupie u dilera wyrwało mi się „świetnie będzie się w nim spać”, sprzedawca spojrzał na mnie krzywo. Fiat Ulisse niebieski, ładny, przestronny, ale zawsze coraz bardziej samochód osobowy, a mniej furgon, cofałem się, nie posuwałem się do przodu. W rzeczy samej, nie potrafiłem już ogarnąć ze swojego życia. Następnie wreszcie niebieski VW Transporter, początek odmiany. Przyszło mi go szybko sprzedać, ale skończył u przyjaciela, teraz od kilku lat inny VW Transporter, brązowy metalik, piękny i wreszcie czuję, że uszyty na moją miarę, mam ochotę trzymać go przynajmniej przez kolejne dziesięć lat, albo piętnaście. Dwadzieścia. Aż umrę. Na zawsze. Chcę by przyjął moją formę, a by te wszystkie małe, nie dające się uniknąć zadrapania na karoserii opowiadały moją historię. Już od jakiegoś czasu śpię w nim w środku i chcę to robić coraz częściej, tak jak to robiłem kiedyś. W końcu mogę pojechać znów na narty albo na rower i mieć wszystkie swoje rzeczy na wyciągnięcie ręki, być wszędzie w domu.
Być wszędzie i nigdzie. Wolny.
Tak rozpoczęło się moje marzenie o byciu wspinaczem na pełen etat, narciarskim freakiem, włóczęgą, zawsze w ruchu. I tak je dalej realizuję wyciągnięty we wnętrzu vana albo samochodu rodzinnego, może coraz częściej ze swoimi dziećmi. Prędzej, czy później przyjdzie mi oddać im mój furgon, żeby jeździli na swoje przygody. Przynajmniej taką mam nadzieję, mam nadzieję, że będą mieli na to ochotę.
Oczywiście, walka jest tu ciężka, niezwykle trudna. To walka przeciw systemowi, przeciwko ujednoliceniu, przeciwko zubożeniu, przeciwko władzy narzuconej z góry, przeciwko panującym modom, ta sama walka jaką stoczyłem na poziomie indywidualnym w czasach Forda Focus Ghia. Teraz to jest wolna na całą planetę, światowa. Teraz, gdy stałem się ojcem, to wojna totalna, na każdym poziomie, jest potrzebna moim dzieciom, młodzieży, tym wszystkim, którzy zbyt często kończą zakopując swój entuzjazm w poszukiwaniu wygody typowej dla starych, nie dla młodych.
Gdy odprowadzałem swojego syna Daniele na wyjazd na obóz freestylowy w Les2Alpes, jako jedyny nie miał walizki na kółkach, walizki na kółkach to coś dla starych ludzi. Nienawidzę walizek na kółkach (już o to mówiłem). Wszystkie te walizki kręcące się dookoła nas, jedna za drugą, wprowadzały mnie w zły nastrój. Nie mieściły się w bagażniku Mercedesa Vito, którym mieli jechać. Jednak w pewnym momencie, kiedy wszyscy starali się je załadować i przeładować, mój syn ze swoją miękką i mieszczącą się wszędzie torbą, w momencie, gdy staliśmy tam tak bezczelnie i bezczynnie patrząc jak inni się męczą, spojrzał mi w oczy i roześmialiśmy się. Powiedział mi spojrzeniem: miałeś rację. W domu walczyłem, by zabrał mało rzeczy i zapakował do miękkiej torby tylko rzeczy najważniejsze. Walczyłem też po kryjomu ze sobą, by do niego nie zadzwonić, rzeczywiście, oprócz wysłania kilku wiadomości nie zadzwonił ani razu do domu i do nas.
Może jest jeszcze trochę nadziei. „